Wywiad do pracy magisterskiej
- 2012, Wyższa Szkoła Sztuki i Projektowania w Łodzi - Wydział Filmu i Fotografii
Autor wywiadu
Robert Warzocha - fotografik
Robert Warzocha: Dlaczego w ogóle zainteresował się Pan fotografią i jakie były początki Pańskiej przygody fotograficznej?
Jacek Jędrzejczak: W moim przypadku sytuacja była bardzo prosta. Nie miałem żadnych rodzinnych tradycji artystycznych – chociaż moja mama przejawiała pewne zamiłowanie do rysowania i malowania – ale od początku okresu dojrzewania zafascynowany byłem malarstwem i muzyką. Oczywiście czyniłem próby, aby coś w tym kierunku zrobić – starałem się na przykład nauczyć gry na flecie i na gitarze, ale to mnie nie satysfakcjonowało. Z jednej strony szkolna nauczycielka muzyki sygnalizowała, że miałem słuch absolutny – czyli posiadałem muzyczne predyspozycje. Ale jednocześnie miałem wrażenie, że nie potrafiłem zagrać tego, czego chciałem. Z punktu widzenia neuropsychologii można powiedzieć, że „centrum” – czyli mózg – znakomicie wszystko odbierał i czuł, natomiast „obwód” – czyli palce – nie nadążały. To znaczy wiedziały co należy wykonać, ale nie były w stanie tego zrobić. Analogiczna sytuacja była ze sztuką wizualną. Bardzo intensywnie działały na mnie obrazy – marzyłam nawet, żeby zostać malarzem. Udało mi się nawet na kilka miesięcy wyjechać do Londynu, gdzie oczywiście musiałem pracować, ale – co ważniejsze - mogłem chodzić po galeriach. Jednak w praktyce moje malarskie fascynacje okazały się nieporozumieniem – tak samo jak w przypadku muzyki „obwód” nie słuchał „centrum”. Zainteresowałem się także fotografią (aparat był wtedy standardowym prezentem komunijnym) i w odróżnieniu od rysunku czy malarstwa uzyskiwane efekty sprawiały mi od razu dużo satysfakcji - to mi wychodziło. Kompozycyjnie wiedziałem więc, co chcę osiągnąć, ale nie potrafiłem tego namalować. Potrafiłem natomiast zrobić dobre zdjęcie.
RW: Czy w Pana życiu był jakiś moment - może sesja fotograficzna albo konkretne zdarzenie - po którym kobieta w Pańskiej twórczości zajęła miejsce szczególne?
JJ: Takiego momentu w zasadzie nie było, natomiast już w czasach liceum zauważyłem, że właśnie kobieta może być muzą, pozwalającą wyrażać pewne idee. W tym okresie fotografowałem moją pierwszą narzeczoną i już wtedy było dla mnie oczywiste, że robi się zdjęcia dziewczętom, z którymi się jest. Wejście w świat kobiet odbywało się więc w sposób płynny, a etap wzajemnego poznania był naturalny i interesujący dla obydwu stron. Kiedy więc później dziewczyna rozbierała się przed obiektywem, to nie było to dla mnie niczym zaskakującym. Do tego miałem szczęście, ponieważ moje partnerki zawsze były delikatne, inteligentne, oczytane i spędzaliśmy wspólnie wiele czasu – to także sprzyjało głębszemu poznaniu. Na każdym kroku utwierdzałem się więc w przekonaniu, że świat kobiecych myśli i emocji to jest mój świat oraz że w mojej fotografii kobiety zawsze będą bardzo ważne.
RW: Czy w Pana zdjęciach kobieta jest bardziej medium, które pośredniczy w przekazywaniu autorskich refleksji, czy bardziej autonomicznym podmiotem, który jest ważny sam w sobie. A może jest jednym i drugim?
JJ: Jest dokładnie jednym i drugim – a czym w danej chwili, to zależy od sytuacji. Po pierwsze ludzie związani z obszarem sztuki zawsze przeżywają okresy natchnienia i wzmożonej aktywności oraz momenty twórczej stagnacji. Często istotne są też dodatkowe okoliczności – dla mnie na przykład fizyczne piękno kobiety zawsze było czymś dużo ważniejszym, niż tylko kategorią estetyczną. Wynikało to z faktu, że obiektem fascynacji – także tej artystycznej - była moja kobieta, a nie znajoma czy koleżanka, więc cały czas była ona dla mnie osobą wyjątkową. Dzięki kobietom mogłem zagłębiać się metaforycznie w obszar naturalnych żywiołów (ogień, woda, niebo, ziemia), które kryją w sobie nieograniczoną przestrzeń symboliczną. W ten sposób udało mi się dotknąć pewnych wartości uniwersalnych i ponadczasowych. Zdarzały się też chwile, w których kobieta otwierała przede mną intymny świat własnych przeżyć. W takich właśnie chwilach odkrywałem, że kobieca osobowość kryje w sobie tyle subtelności, tyle niuansów, tyle pytań o teraźniejszość, przeszłość i przyszłość, że sesje zdjęciowe czy filmowe są często jedynym sposobem, aby je odsłonić, zarejestrować i zrozumieć. Tak więc rola odgrywana przez kobietę zależy zdecydowanie od okresu twórczej aktywności oraz od wizji artysty. Zauważyłem też, że w miarę upływu czasu chęć kontemplowania czystego, fizycznego piękna zastępowana jest stopniowo pragnieniem zagłębiania się w bardziej intymną sferę doznań emocjonalnych. Na tym etapie kobieta staje się dla artysty medium w wymiarze uniwersalnym – dzięki niej można głębiej i subtelniej penetrować naturę człowieka. Moje artystyczne fascynacje kobietami porównuję do doświadczeń z męskim portretem
i męskim aktem, które - mimo, że okazały się bardzo pozytywne - to jednak nie były tym samym. Moim zdaniem kobieta jest istotą absolutnie wyjątkową i można przy jej udziale wyrazić więcej, niż przez osobę mężczyzny.
RW: Czy to właśnie dlatego w cyklu „Ego” tłem dla kobiety przeglądającej się w lustrze jest także kobieta? Dlaczego na żadnym zdjęciu jej partnerem nie jest mężczyzna?
JJ: Ideą cyklu „Ego” jest wyeksponowanie ludzkiego osamotnienia i konieczności ciągłego zmagania się z własnym wnętrzem. Zatem w takich okolicznościach osoba mężczyzny po prostu nie jest potrzebna. Z tego samego względu między kobietą fotografowaną, a kobietą postawioną w tle zbudowany jest wyraźny dystans. To są dwa różne byty. Kobieta w dalszym planie działa jak zwielokrotniony portret u Witkacego - każde odbicie to nowa maska i nowa osobowość. Przy okazji odbicie w lustrze sygnalizuje kolejny problem - nie mamy możliwości ucieczki, bo nasze ego podąża za nami jak cień i czasami pomaga, a czasami nas prześladuje. Chodziło mi tutaj o ukazanie pewnej uniwersalnej prawdy, że w życiu człowiek jest strasznie samotny. Temu służy także kompozycja zdjęć na których kobieta razem z lustrzanym odbiciem zostają uwięzione w przestrzeni ograniczonej bardzo małą głębią ostrości. Drugim ważnym powodem nieobecności mężczyzny jest aspekt erotyczny – za wszelką cenę pragnąłem uniknąć wszelkich aluzji dotyczących płci. Dlatego właśnie nagość nie ma tu podtekstu erotycznego, lecz uosabia ludzkie ego, które jest nagie i nieuzbrojone. Ciało kobiety nie eksponuje tu doznań zmysłowych, lecz sygnalizuje wejście w obszar najbardziej osobistych, intymnych relacji.
RW: Jak Pan – na przykładzie projektu „Ego” właśnie - określa swoją pozycję artysty względem modelki? Kiedy kobieta na planie zdjęciowym pozwala zajrzeć w swoją duszę, to jest Pan wtedy jej powiernikiem, który zanurza się wraz z nią coraz głębiej, czy też zdystansowanym analitykiem, który na chłodno monitoruje i rejestruje przebieg wypadków? Powiedział Pan wcześniej, że mężczyzna nie pasuje do obrazu kobiecej samotności, czy więc już sama obecność mężczyzny – fotografa, który do tego realizuje swoją autorską wizję nie jest ograniczeniem?
JJ: W tym momencie wchodzimy w obszar metodyki pracy. Otóż w znakomitej większości wypadków nie wykonuję zdjęć i nie kręcę filmów osobom, których nie znam.
Z tego powodu nie korzystam na przykład z usług zawodowych modelek i raczej rzadko przyjmuję zaproszenia na fotograficzne plenery. Ja po prostu nie umiem robić zdjęć osobom, których nie miałem okazji poznać bliżej. A mówię tutaj o prawdziwie głębokim poznaniu. Dlatego kontakty artystyczne utrzymuję na ogół z osobami, które po prostu bardzo dobrze znam. Ponadto bardzo lubię poznawać świat innych ludzi, więc kiedy zapraszam kogoś do współpracy, to sesji nigdy nie zaczynam od zdjęć, tylko od rozmowy. Staram się w ten sposób zajrzeć w duszę drugiej osoby i szukam płaszczyzny porozumienia. Zastanawiam się wtedy, w jakim stopniu ona mnie zaciekawia i czy możemy zaprzyjaźnić się na poziomie mentalno – intelektualnym. Ewidentnie musi nawiązać się jakaś więź – jeśli jej nie ma, to odstępuję od robienia zdjęć. Był taki przypadek kiedy zawodowa modelka zainteresowana moimi fotografiami przyszła na sesję, ale w trakcie rozmowy nie nawiązałem z nią żadnego emocjonalnego kontaktu. To była dla mnie porażka. Mam też kilku przyjaciół – fotografów, którzy jeśli przykładowo mają w planach sesję do 16:00, to zaczynają punktualnie, a dokładnie o 16:00 mówią dziewczynie „Do widzenia”. Ale ja tak nie potrafię – kiedy kobieta otwiera się coraz bardziej, wtedy jestem razem z nią i próbuję poznać ją jeszcze głębiej. A potem zdjęcia przychodzą już same. Dla mnie wyraźna nić porozumienia jest absolutnie niezbędna do powstania fotografii. Takie podejście jest bliskie teatralnej metodzie Stanisławskiego,
w myśl której aktor musi wejść w rolę w 100% – z pełnym zaangażowaniem. Niektórzy ją negują podając argument, że takie podejście jest zabójcze, ponieważ niszczy ludzi. Ale dla mnie bardzo ważne jest, aby się nawzajem polubić, zintegrować i zainteresować, ponieważ tylko wtedy można wykreować coś naprawdę wielkiego. Ponadto ewidentnie lubię sytuacje, w których jedziemy na jednym wózku. Swego czasu przeczytałem
w jednym z wywiadów jakich „sztuczek” należy użyć, aby dziewczyna rozebrała się do aktu. Przyznam szczerze, że czułem się wtedy zażenowany. Moje podejście jest dokładnie odwrotne – dziewczyna nie „musi”, ale „chce” – przecież tylko wtedy można efektywnie współtworzyć. Nie może być więc mowy o żadnej manipulacji z mojej strony. Temu właśnie służy rozmowa i wejście w siebie nawzajem. Lubię kiedy ktoś otwiera się przede mną i wtedy samemu też lubię się otworzyć. W takich chwilach jestem całkowicie ukierunkowany na fotografowaną osobę i podobnego zaangażowania oczekuję także z jej strony.
RW: W tym, co Pan powiedział dostrzegam jednak pewne niebezpieczeństwo. Każdą sesję poprzedza etap wzajemnego poznania, dzięki któremu wspólnie z modelką tworzy Pan klimat intymnego misterium, pozwalającego odkrywać – i fotografować – zupełnie nowe obszary. Tymczasem widz skonfrontowany ze zdjęciem nie ma możliwości tak głębokiego poznania - podczas wernisażu musi w ciągu kilku minut osiągnąć ten pułap refleksji , do którego Pan dochodził przez długie godziny. Co prawda Internet stwarza szansę na nieograniczony czas kontemplacji, ale i tak nie daje możliwości dotknięcia duszy fotografowanej kobiety. Widz nie może także odtworzyć atmosfery chwili, która została uwieczniona na zdjęciu. Czy nie zachodzi więc obawa, że Pana prace – nawet tematycznie ponadczasowe i uniwersalne - nie są zbyt intymne i osobiste, a przez to zbyt hermetyczne?
JJ: Istnieje takie niebezpieczeństwo, ale dlatego właśnie od wielu lat staram się być konsekwentny. Najpierw jest etap dogłębnego poznania się między mną, a osobą z którą robię zdjęcia, potem przychodzi czas otwierania się na siebie i rozbudzania pasji tworzenia. Następnie szukamy wspólnego tematu, który nas inspiruje i interesuje. Kolejnym krokiem jest realizacja – czyli gromadzenie materiału odzwierciedlającego główne ścieżki naszych poszukiwań. A wszystko w klimacie satysfakcji ze wzajemnego, głębokiego poznania i wspólnego tworzenia oraz z odnajdywania i dotykania tego, co nas fascynuje. Wzajemna współpraca i czerpanie radości z procesu tworzenia są filarami psychofotografii – bo tak określam ideę kreatywnego współtworzenia. W kolejnym kroku wszystko biorę już na siebie – bo przecież obszar fotograficznego warsztatu należy do mnie. Dokonuję więc selekcji materiału filmowego czy zdjęciowego, który odpowiednio obrabiam i montuję. Następnie decyduję się na konkretny efekt końcowy – czasami tylko jedno zdjęcie jest genialne, a czasami materiał może przybrać formę wystawy, albumu, lub całego cyklu zdjęć. Oczywiście osoby które fotografowałem oglądają efekt finalny, choć może nie bezpośrednio po zdjęciach – bo staram się nie pokazywać próbek. Natomiast czy końcowy efekt będzie satysfakcjonujący dla odbiorcy z zewnątrz i czy będzie przez niego zrozumiany? Tego nigdy nie da się przewidzieć. I chyba w obszarze fotografii artystycznej nie należy aż tak bardzo się tym zajmować. Wydaje mi się, że jest pewnym błędem nastawianie się głównie na to, jak ktoś nas odbierze. Artysta przekazuje przecież swoją autorską wizję świata i zawsze jest ryzyko, że nie będzie do końca zrozumiany. W moim przekonaniu najważniejszy jest fakt, że przekazuję pewną wewnętrzną prawdę o sobie, o nas oraz o chwili w której razem coś współtworzyliśmy. Zarejestrowane wrażenia mogą być tak intymne, że nigdy nie ujrzą światła dziennego. Może się także zdarzyć, że będą zrozumiałe tylko dla nas i tylko my je obejrzymy. W tym sensie będą to tylko nasze zdjęcia – czyli mojej modelki i moje. Jest to z resztą wpisane
w istotę psychofotografii, o której mówiłem wcześniej - coś współtworzę, coś się dzieje
i coś z tego wynika. Co więcej, ja nie zakładam, że ma to być ogólnie zrozumiałe. Akceptuję więc fakt, że 90 % mojego archiwum nigdy pokazywane nie było i raczej nie będzie. Ostatnio zrobiłem na przykład kilka filmów, z których jestem bardzo zadowolony. Ale jednocześnie mam wątpliwości, czy ktoś będzie je jeszcze oglądał i czy zrozumie ich przesłanie. Jednak świadomość takiego stanu rzeczy zupełnie mi nie przeszkadza - ja nie mam imperatywu, aby coś pokazywać za wszelką cenę. Moja fotografia jest intymna, autorska i bardzo osobista. Dla mnie akt tworzenia i dotykania prawdy jest zdecydowanie najważniejszy.
RW: Czy nie przeszkadzałoby Panu – przez wzgląd na bardzo wysoki pułap intymności - aby osobie fotografowanej towarzyszył jeszcze ktoś trzeci – na przykład w roli obserwatora?
JJ: Pod tym względem zawsze byłem bardzo rygorystyczny – jeśli mamy coś współtworzyć, to trudno zaakceptować, aby ktoś nam jeszcze kibicował. Nie wyobrażam sobie na przykład sytuacji, w której dziewczyna pozuje, a obserwuje to jej narzeczony. Nie wierzę aby w takich okolicznościach można było osiągnąć jakiś sensowny efekt końcowy. Po pierwsze dlatego, że osoba fotografowana nie może się otworzyć, albo odwrotnie – za bardzo chce się popisać. Jedno i drugie jest fatalne w skutkach. Ponadto
w jakimś sensie ja także nie jestem sobą – bo obok mnie siedzi obcy człowiek, a to mi po prostu przeszkadza. Poza tym jeśli rozmawiam z kimś o sprawach głęboko intymnych, to z założenia niedopuszczalne jest, aby przysłuchiwała się temu osoba trzecia. Nie oznacza to wcale, że nie lubię pracować w grupie - organizuję także takie sesje, w których bierze udział kilka osób. Jednak zasady takich spotkań są zupełnie inne – wszyscy dobrze się znamy i wszyscy robią zdjęcia wszystkim. Podczas takich spotkań atmosfera jest naprawdę niepowtarzalna. W takich okolicznościach przynależność do głęboko zaprzyjaźnionej grupy dodatkowo inspiruje – bo wtedy wszyscy jesteśmy artystami.
RW: Opisał Pan dokładnie charakter relacji jest dla Pana niezbędny, aby zrobić zdjęcie.
A jak one wyglądają z drugiej strony? Czego oczekuje kobieta, która przychodzi do Pana na sesje? Może potrzebuje pretekstu aby móc się otworzyć, bo atelier fotograficzne jest czymś w rodzaju konfesjonału? Pytam o pozowanie do zdjęć, nie tylko do aktów.
W jednym z artykułów przeczytałem, że na „rozbierane” sesje zdjęciowe modelka musi przyjść z własnej woli – to żelazna zasada. Dziewczynie należy więc zaproponować pozowanie do aktów i dać czas do namysłu. Kiedy podchwyci i podtrzyma propozycję, to znaczy, że jest zdecydowana i dopiero wtedy można kontynuować temat. Co więc stoi za tą decyzją, czego w pracowni fotografa szuka kobieta, która jest gotowa odsłonić swoje ciało i swoją duszę?
JJ: Rzeczywiście, ja celowo po pierwszej rozmowie daję kobiecie czas na przemyślenia. Czasami takich rozmów jest kilka – jest wtedy szansa na lepsze poznanie i na podjęcie decyzji. Oczywiście wskazane jest, aby potencjalna modelka sama dała do zrozumienia, że jest zainteresowana zdjęciami. Ponadto ważne jest, że ja daję czas nie tylko jej, ale także sobie. Muszę przecież wiedzieć, czy ta osoba jest w stanie mnie zainspirować i czy chciałbym z nią właśnie rozpocząć poszukiwania. Tak więc sytuacja musi dojrzeć – i to dla obydwu stron. Jednocześnie zdaje sobie sprawę, że obszar kobiecych oczekiwań jest bardzo zróżnicowany. Dla większości z nich sfera wizualna jest bardzo istotna – to taki nieszkodliwy przejaw próżności. Często więc kobieta chciałaby sfotografować się, aby po prostu zatrzymać czas. W ten sposób portret lub akt stwarza jej szansę powrotu do wizerunku sprzed lat. Czasami kobieta trafia na zdjęcie, które bardzo jej się podoba i chce mieć podobne – wiec szuka konkretnego fotografa. Zdarzyło się już, że modelka gdzieś
w USA zobaczyła moje zdjęcie i skontaktowała się ze mną w celu umówienia sesji. Gotowa była nawet przylecieć do Warszawy. Przyznam się szczerze, że nie lubię zaskakujących mnie sytuacji i oczywiście odmówiłem. Ale w kontekście pytania jest to przykład kolejnej motywacji - kobiecie podoba się konkretny wizerunek, więc stara się do niego upodobnić. Wartą podkreślenia okolicznością jest także prowokacyjna chęć zmierzenia się z osobą fotografa – głównie w kontekście niezbyt pochlebnych stereotypów dotyczących artystów robiących zdjęcia. Oczywiście pokutują tutaj nonszalanckie zachowania zbyt wielu fotografów. Z jednej strony bowiem nie można zrobić aktu bez zdejmowania ubrania, ale z drugiej roznegliżowane ciało nie może być postrzegane wyłącznie w kontekście erotycznym. Sesja zdjęciowa nie powinna więc być grą wstępną do seksu – a w praktyce czasami nią jest. Efektem tego kobieta przychodzi do studia aby sprawdzić, jak wygląda i zachowuje się mężczyzna, który pod pretekstem robienia zdjęć
z zasady stara się usidlić i zbałamucić niewinną dziewczynę. Najciekawsze reakcje zdarzają się wtedy, kiedy to niedoszła ofiara przekonuje się, że fotograf okazuje się przyzwoitym człowiekiem – często nawet dużo więcej niż przyzwoitym. Kolejnym powodem zainteresowania – który mnie osobiście ciekawi na płaszczyźnie zawodowej - jest terapeutyczny wpływ sesji zdjęciowej. Oczywiście nie mam tutaj na myśli leczenia konkretnych dolegliwości, ale raczej pozytywne skutki płynące z odkrywania swojego wnętrza oraz poznawania i przezwyciężania własnych ograniczeń. W oparciu o własne doświadczenia mogę stwierdzić, że znam mnóstwo osób, które dzięki fotografowaniu ze mną stały się – według ich własnych opinii – innymi ludźmi. Akt czy głęboki portret mają to do siebie, że modelka musi rozluźnić się, wejść w siebie, wyabstrahować. Dla mnie takie sesje są czymś dużo więcej, niż rutynową rejestracją rzeczywistości - zastanawiam się na przykład jak sprawić, aby ludzkie oko wyrażało cierpienie. Twarz wykrzywiona bólem jest – dzięki mimice – nieporównanie łatwiejsza do uzyskania. Ale jak pokazać obraz cierpienia w oku? Na takie eksperymenty gotowy jestem poświęcić całe godziny tym bardziej, że także dla modelki mogą one okazać się zupełnie nowym i fascynującym przeżyciem. Zmorą większości kobiet są także kompleksy – cierpią na nie nawet wyjątkowo piękne dziewczęta. W takich przypadkach często chcą one sprawdzić, czy konkretny mankament urody jest widoczny na zdjęciu. Na pewne defekty ciała – na przykład blizny po operacjach - kobiety kompletnie nie mają wpływu, a jednak nie potrafią sobie z tym poradzić. Pomaga wtedy rozbudzenie świadomości, że nie tylko gładkie
i piękne ciało może być interesujące. Blizny są przecież śladami życia człowieka, którego historia sama w sobie może być zajmująca. Dlatego dla wielu osób moment zrzucenia ubrania przed obiektywem jest czymś w rodzaju wyzwolenia – z jednej strony mają ogromne opory, a jednocześnie chciałyby wreszcie zrzucić ten ciężar. W tym momencie ważne jest zdecydowane działanie - jeśli kobieta zamierza rozebrać się, to powinna to zrobić od razu, a nie na raty. Bo okres wahania to „najgorsze 30 sekund w moim życiu” – jak powiedziała jedna z modelek. A zaraz potem kamień spada im z serca i nagość okazuje się enklawą, w której można swobodnie funkcjonować, bawić się i zawiązywać przyjaźnie. Taki seans to wielki stres, a po nim uskrzydlająca metamorfoza. Takie chwile są dla mnie bardzo znaczące ponieważ mam świadomość, że wiele osób powierza mi najgłębiej skrywane tajemnice. Ja tego w żadnym wypadku nie wykorzystuję i dzięki temu właśnie rodzi się przyjaźń i zaufanie.
RW: Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy zupełnie błędnych wyobrażeniach. Wiele dziewcząt przychodzi na zdjęcia w przeświadczeniu, że atelier to połączenie dyskoteki
i klubu nocnego. A potem okazuje się, że tak nie jest – sesje trwają wiele godzin, podczas których trzeba coś samodzielnie zagrać i wykreować. Zaczyna więc docierać do ich świadomości fakt, że praca fotomodelki to psychicznie i fizycznie męczące zajęcie. Dopiero wtedy są w stanie zrozumieć, że fotografia to nie – jak mylnie sądziły – wyłącznie kolorowe okładki, zabawa i sex, ale także poważne wyzwanie kreacyjne
i emocjonalne.
JJ: Zgadza się, takich nieoczekiwanych zwrotów może być bardzo wiele. Na przykład
w fotografii artystycznej często zdarza się, że w trakcie sesji modyfikuje się lub nawet zmienia zaplanowany wcześniej temat zdjęcia. Pamiętam jak swego czasu przyszła do mnie dziewczyna z zamiarem zrobienia aktów. Wszystko było tak jak trzeba – rozmawialiśmy, ustaliliśmy wszystkie szczegóły, ona rozebrała się i zaczęliśmy robić zdjęcia. Mnie od samego początku zafascynowały jej piękne oczy. Po jakimś czasie zrobiliśmy sobie chwilę przerwy podczas której pokazałem jej kilka próbnych klatek
I wtedy ona mówi: „Jacek, ale my mieliśmy robić akty, a tutaj są oczy…”. Ja odpowiadam, że jej oczy są tak piękne, że nie mogłem się powstrzymać…… „Bardzo fajnie, ale to po co ja właściwie się rozebrałam ?” Oczywiście za chwile zacząłem robić akty – tak jak chciała, ale wspominam tą historię, aby zwrócić uwagę na jedną ważną okoliczność. Podczas sesji fotografowanie pochłania mnie tak bardzo, że jestem wtedy zupełnie aseksualny. Chęć kreowania i pasja tworzenia przeważają zdecydowanie nad instynktami.
RW: Wróćmy na chwilę do kobiet, które świadomie poszukują pewnej drogi wyzwolenia. W trakcie wędrówki mogą trafić do pracowni malarza, rzeźbiarza, rysownika lub fotografa. Czy w tym aspekcie istnieje jakaś zasadnicza różnica pomiędzy na przykład obrazem namalowanym, grafiką i fotografią ?
JJ: Technika tworzenia nie ma w tym wypadku większego znaczenia. Jest wiele osób, które są zaciekawione i po prostu chcą spróbować – z powodów, o których wcześniej mówiliśmy. Natomiast ogromny wpływ na wybór i pozytywny ciąg dalszy ma czynnik zaufania do konkretnego artysty. Jeśli kobieta przychodzi z zamysłem emocjonalnego otwarcia się czy artystycznego spełnienia, to nadpobudliwy erotoman, lub małomówny ponurak są zdecydowanie nie na miejscu. Ich osobowość natychmiast tworzy negatywną atmosferę, która skutecznie burzy możliwości przyszłej współpracy. Jeśli nie ma zaufania, to nie ma psychicznego komfortu i nie można się wtedy otworzyć. Obok problemu zaufania ważna jest kwestia bezpieczeństwa. Osobiście przykładam dużą wagę do uświadomienia kobiecie, że fotografie – za jej zgodą oczywiście – mogą być wykorzystane tylko i wyłącznie w obszarze sztuki. Jakiekolwiek inne formy rozpowszechniania czy eksponowania nie wchodzą w rachubę.
RW: Przy pomocy zdjęć zagląda Pan w ludzką duszę – także w swoją. Czy na jakimś etapie poszukiwań nie doszedł Pan do wniosku, że fotografia to trochę za mało? Czy nie miał Pan ochoty na przykład coś dorysować, dokleić, może dołożyć dźwięk? Czy
w pewnym momencie nie odniósł Pan wrażenia, że fotografia oferuje zbyt ubogie instrumentarium? Czy miałby Pan ochotę rozszerzyć granice medium?
JJ: Zdecydowanie tak. Mnie z zasady interesuje fotografia artystyczna – czyli niekomercyjna, nie na zamówienie. Jeśli więc coś fotografuję, to nie robię tego z myślą
o kliencie. Zdjęcia robię dla nas – czyli dla mnie i dla osoby, która mi pozowała. Muszę przyznać, że już wiele lat temu zacząłem odczuwać pewien dyskomfort wynikający
z faktu, że dla mnie same zdjęcia , to jakby trochę za mało. Jednocześnie podkreślam
z naciskiem, że fotografia nadal mnie fascynuje, ale mam artystyczny niedosyt – zrobiło mi się jakby za ciasno. Stąd bezpośrednio wzięło się moje zainteresowanie filmem
i multimediami. Jestem teraz na tropie pewnych zabiegów formalnych, które funkcjonują na zasadzie „przejściówek” między fotografią a filmem. W fotografii wszystko dzieje się w ułamku sekundy – cała sztuka polega na umiejętności zbudowania fabuły przy pomocy jednego zdjęcia – ewentualnie kilku zdjęć. Film może być z kolei za długi. Ale jest coś pomiędzy. Ponadto film oferuje warstwę audio – czyli ścieżkę dźwiękową. Właśnie tą drogą można przekazać mnóstwo interesujących rzeczy. Dlatego tworzę bank dźwięków – ale nie ściągam ich z Internetu, tylko nagrywam samodzielnie. W ten sposób świat moich doznań akustycznych staje się dodatkowym obszarem tworzenia.
RW: W fotografii właściwie każdy temat można zrealizować w sposób bardziej kreacyjny, przy użyciu rozbudowanej aranżacji i stylizacji, albo bardziej naturalny, przy minimalnym udziale rekwizytów i prostej palecie środków artystycznego wyrazu. Na przykład Helmut Newton stworzył wysmakowany i perfekcyjnie dopracowany obraz kobiety wyrafinowanej, dekadenckiej i zmysłowej. Nieco później była modelka Ellen von Unwerth w cyklu „Revenge” podjęła podobny temat, ale zrealizowała go w sposób bardziej spontaniczny. Z kolei w Krakowie Keymo także zniewoliła dziewczyny ubrane w lateks i skórę, ale jej zdjęcia pod względem warsztatu są pozornie amatorskie. W sposobie realizacji jednego tematu rysują się więc dwa bieguny – jeden atrakcyjny wizualnie dzięki sugestywnemu klimatowi i wyrafinowanej estetyce oraz drugi cechujący się wręcz dokumentalną prostotą. Z punktu widzenia odbiorcy ten pierwszy jest na pewno bardziej urzekający, ale może zostać potraktowany jak z góry ukartowane przedstawienie, natomiast drugi jako mniej spektakularny może być odczytany jako bardziej realistyczny – a wiec bardziej prawdziwy. Jak więc należy poruszać się między fikcją a rzeczywistością, aby z jednej strony zainspirować, ale jednocześnie nie przerysować zdjęcia?
JJ: Moim zdaniem dużo zależy od okresów w twórczości artysty, ponieważ w różnym czasie ma on prawo przejawiać różne zainteresowania. W danym momencie mogą go więc pociągać bardzo rozbudowane inscenizacje, a w innych może być zafascynowany prostymi środkami wyrazu. Ja swoich fotografii właściwie nigdy specjalnie nie inscenizuję, ponieważ bardziej od efektów pociąga mnie symboliczno - poetycki styl wypowiedzi. Nigdy nie używam więc specjalnych folii czy teł, które zaaranżowałyby przestrzeń wokół modelki. Nawet jeżeli fotografuję akt, to modelka pozuje w takim makijażu, w jakim przyszła do studia. Preferuje więc pełną naturalność i raczej nie korzystam z pomocy wizażystki, bo ona tylko rozprasza uwagę. Zarówno w studio jak
i w plenerze staram się funkcjonować w obszarze zdjęciowym, który jest jak najbardziej naturalny. Nigdy też nie pociągało mnie na przykład fotografowanie osób związanych – jak to czyni Araki. W aspekcie zniewolenia interesowałby mnie może sam efekt, ale osiągnięty poprzez gest, mimikę, ułożenie ciała czy też wykorzystanie głębi ostrości. Właściwie jedyną okolicznością, która nosi znamiona inscenizacji jest wykorzystanie różnego rodzaju obiektywów. Dzięki ich właściwościom optycznym mogą wzmacniać siłę artystycznej wypowiedzi. Ponadto na etapie obróbki zdjęcia nie ingeruję w strukturę obrazu czy przedmiotu – niczego nie doklejam i nie tworzę nowej rzeczywistości. Wprawdzie zdjęcia zapisuję zawsze w RAW – ach, które z technicznego punktu widzenia dają większe możliwości kreacyjne, ale program graficzny służy mi tylko do regulowania jasności, kontrastu itp. Czasami korzystam z niego w sposób bardzo wyrafinowany, ale nie dokonuję zmian w obszarze koncepcji zdjęcia – bo to byłaby już grafika komputerowa. Zatem u mnie inscenizowanie sprowadza się głównie do subtelnej obróbki cyfrowej
i dbałości o symboliczno – poetycki klimat zdjęcia. Natomiast w odniesieniu do artystów posługujących się stylistyka zbliżoną do amatorskiej chciałbym podzielić się pewna refleksją. Otóż kiedy na wernisażu oglądam zdjęcia specjalnie opisane jako zrobione
I-phonem, to mam wrażenie, że autor wykorzystuje ten fakt jako rodzaj „podpórki”.
W podtekście tej informacji czai się bowiem sugestia, - zdjęcia są bardziej autentyczne dlatego, ponieważ zostały zrobione właśnie przy użyciu aparatu z telefonu komórkowego. A gdyby zostały zrobione standardową lustrzanką wówczas poziom ich autentyczności byłby niższy? Mam także świadomość, że obecnie w obszarze sztuki nowoczesnej czasami celowo niszczy się materiał – czyli dodatkowo inscenizuje – aby uzyskać efekt zużycia lub zabrudzenia. Czasami też fotografie zostają zdegradowane pod względem kolorystycznym, aby dodać im wartości historycznej. Czyli obraz inscenizuje się celowo, aby był bardziej autentyczny i przez to bardziej prawdziwy. Takim zabiegom jestem zdecydowanie przeciwny. Podobnie negatywnie oceniam okoliczności, w których fotograf bez wyraźnej potrzeby eksponuje fakt, że pracuje średnim formatem i do tego na materiale analogowym. Jaki jest sens takich działań? Zdjęcie musi działać samo,
a dodatkowe ramki czy marginesy są zbędne. Nie zyskują więc mojego uznania fotografie, które bez „podpórki” byłyby zaledwie nijakie. Oczywiście – w imię obiektywizmu - należy uszanować fakt, że w różnych okresach swojej twórczości fotograf ma prawo ulegać najróżniejszym inspiracjom. Jednak w każdym przypadku umiar w doborze środków jest jak najbardziej wskazany – w przeciwnym razie artysta traci indywidualność. Osobiście jestem wiec otwarty na twórcze eksperymenty i zawsze z radością witam nowe pomysły fotografowania czy filmowania, ale równocześnie zdecydowanie przeciwstawiam się „podrasowywaniu” zdjęć za wszelką cenę.
RW: Czy zdjęcia należy tytułować?
JJ: To odwieczny dylemat. Wydaje mi się, że dla dobra dialogu z widzem warto czasami zostawić jakąś wskazówkę. Pojedyncze zdjęcia raczej bym nie podpisywał, ale
w przypadku cyklu czy całej wystawy potrzebna jest sugestia, w którym kierunku podąża artysta.
RW: Wracając jeszcze do twórczości Helmuta Newtona…Czy oglądając jego fotografie nie odnosi Pan wrażenia, że one są wysmakowane, zmysłowe, pociągające – ale że jest to tylko piękna bajka?
JJ: W zasadzie tak, ale czy bajka nie może być piękna? Wprawdzie obecnie w sztuce współczesnej panuje trend, który sugeruje, że dzieło nie może być zbyt piękne – i ja częściowo to akceptuję. Ale nie sposób nie zauważyć, że niektóre zdjęcia Newtona w genialny sposób łączyły estetykę, drapieżność i dodatkowy kontekst. Niewątpliwie miał pomysły, potrafił tworzyć sensualny klimat i sugestywnie kreować wizerunek pięknej kobiety. A przecież nie można negować zdjęcia za to, że kobieta jest zbyt piękna. Co prawda wspominałem wcześniej, że sztuka współczesna traktuje piękno zbyt doskonałe
z pewnym dystansem, ale to przejdzie – to tylko moda.
RW: Mam teraz pytanie dotyczące warsztatu fotograficznego. W pewnym okresie uważałem, że im więcej świateł używałem do zrobienia zdjęcia, tym lepiej. A potem odkryłem, że tak naprawdę wystarczało mi jedno źródło światła i kawałek białej ściany. Jednocześnie zaczęło mnie interesować także to, co dzieje się za modelką – cienie w tle, kontrasty bieli i czerni, bliki, załamania, nieostrości itp. W jaki sposób Pan konstruuje plan fotograficzny do swoich zdjęć? Jak dobiera Pan oświetlenie?
JJ: Ja kocham światło naturalne. Oświetlenie studyjne jest potrzebne w tym sensie, że studio zapewnia spokój i nie ogranicza procesu tworzenia. Mam też możliwość wykonywania zdjęć w plenerze, gdzie z oczywistych względów mam jeszcze większą swobodę. Jednak niezależnie od miejsca pozostaję zdecydowanie zwolennikiem jednego źródła światła. Jestem także gorącym entuzjastą wszelkiego rodzaju eksperymentów
i fotograficznej zabawy z jednym źródłem światła właśnie. Oczywiście istnieją artyści, którzy są prawdziwymi mistrzami w zakresie oświetlenia studyjnego – czyli sztucznego. Potrafią oni w warunkach studyjnych stworzyć genialne oświetlenie, do złudzenia przypominające światło naturalne. Ale według mnie klasyczny portret – a nawet akt – może być spokojnie wykonany przy pomocy jednego źródła światła. Co więcej, to światło nie musi być wcale specjalnie silne. Pamiętam swoją rozmowę z Panem prof. Łagockim, zasiadającym w Radzie Artystycznej ZPAF, na temat jego zdjęcia zatytułowanego „Czarny Akt”. Fotografia została wykonana blisko 30 lat temu i przedstawiała żarówkę świecącą w taki sposób, że karnacja pozującej dziewczyny wydawała się być całkiem czarna. Ta znakomita fotografia została wykonana przy pomocy tylko jednej żarówki, która miała moc zaledwie 40 watów. A wiec do oświetlenia modelki nie potrzeba dużo światła. Oczywiście nie sposób wyobrazić sobie fotografię reklamową, czy zdjęcia mody beż użycia bardziej rozbudowanego oświetlenia. Ale dla mnie – z punktu widzenia fotografii artystycznej – jedno źródło światła jest zupełnie wystarczające. Do tego najlepiej, aby było ono naturalne. Co więcej, ciemność ma dla mnie dużo większe znaczenie niż częściowy półmrok – z tą „ciemnością” lepiej mi się pracuje. Na przykład tu, gdzie teraz siedzimy światło rozłożone jest tak wspaniale, że do zrobienia portretu czy zdjęcia całej sylwetki ja niczego więcej bym nie potrzebował.
RW: Czyli na poziomie warsztatu fotograficznego dla kreowania estetyki i symboliki zdjęcia jedno źródło światła w zupełności Panu wystarcza?
JJ: W większości przypadków zdecydowanie tak. Pamiętam na przykład serię aktów wykonanych w plenerze, gdzie do pewnego momentu posiłkowałem się blendą, która dodatkowo doświetlała modelkę. Te zdjęcia były jak najbardziej udane, ale jednocześnie były jakby za ładne. Więc później zrezygnowałem z blendy i fotografie od razu zaczęły być inne – bardziej naturalne. A właśnie o to mi chodziło – żeby więcej z nich wynikało. W przypadku zdjęć plenerowych warunki oświetleniowe są zmienne, dlatego bardzo ważny jest pomiar światła. Na szczęście technologia cyfrowa stanowi dla nas ogromne ułatwienie – dokonuję wiec pomiarów i zaglądam do histogramu właściwie co kilka sekund. Dla mnie każda zmiana oświetlenia jest właściwie nowym punktem widzenia,
a ponieważ w tym obszarze ilość kombinacji jest praktycznie nieograniczona, więc zabawa jest wyśmienita.
RW: Chciałbym teraz zapytać o zasady wykorzystania barw w fotografii. W moim przypadku wyglądało to tak, że na początku to fotografie w kolorze wydawały mi się bardziej naturalne i atrakcyjne. Później zafascynowała mnie symboliczna głębia czerni
i bieli oraz możliwość wydobywania dodatkowych znaczeń. A potem znowu zacząłem dostrzegać kolor – ale już z zupełnie innej perspektywy. W barwach szukałem już czegoś innego, niż 10 lat wcześniej. W Pana dorobku są zarówno zdjęcia czarno-białe, jak
i kolorowe. Jak Pan je rozróżnia, jak wybiera i klasyfikuje? Czy istnieje jakaś granica między światem fotografii czarno-białej a kolorowej?
JJ: W odniesieniu do kolorów nigdy nie miałem żadnych okresów, w których moje prace były podporządkowane na przykład wyłącznie fotografii czarno-białej. Nie przeżywałem też momentów jednostronnej fascynacji. Jeżeli więc teraz ktoś mówi mi, że będzie robił wyłącznie zdjęcia czarno-białe, wtedy zadaję pytanie: „Bardzo dobrze, ale dlaczego się ograniczać? ”. Przecież współczesna technika sprawia, że tak doniosłą decyzję formalną można podjąć w trakcie procesu obróbki. Dlatego w tym względzie moje zasady i system pracy są niezmienne od lat. Otóż generalnie zdjęcia wykonuję w kolorze i zapisuję je
w RAW-ach. Natomiast decyzję dotyczącą barwy konkretnej fotografii podejmuję dopiero przy komputerze. Dokonuję wtedy różnych zabiegów, konwersji, przekształceń, porównuję efekty - i niczego nie zakładam z góry. Wybór jest procesem absolutnie intuicyjnym –
w pewnym momencie po prostu wiem, że konkretne zdjęcie może funkcjonować tylko jako kolorowe. Czasami uzyskana kolorystyka jest tak interesująca, że po prostu nie może być inaczej. Z kolei w innym wypadku może okazać się, że obraz niesłychanie zyskuje dopiero w skali szarości. Zatem nigdy niczego nie przesądzam.
RW: Zatrzymajmy się na koniec przy wizerunku fotografowanych kobiet. Przed wywiadem studiowałem Pańskie prace, ale w żadnej z nich nie natrafiłem na ślad jakichkolwiek odniesień natury etyczno-moralnej. Czy kobieta w fotografii powinna być bardziej dobra, czy bardziej zła? Jaka w ogóle powinna być? Czy klasyczna femme fatale mogłaby być inspirująca? W swoich zdjęciach kreuje Pan obraz ludzkiej duszy,
a jednocześnie pomija w nim - lub pozostawia bez komentarza - pytanie o kondycję ludzkiej natury. Może w przypadku zdjęć, które dotykają bardzo głębokich, intymnych relacji wszelkie wątki moralizatorskie nie są w ogóle potrzebne?
JJ: No więc właśnie – czy istnieje taka potrzeba? Gdyby na przykład zrobić krytyczną serię zdjęć kobiety z założenia fatalnej, to dla mnie takie uwarunkowanie byłoby strasznie wiążące. Dlatego staram się nigdy nie czynić podobnych założeń. Moja fotografia jest na zupełnie innym biegunie niż „architektura ciała”, która swoją fizycznością sama już coś sugeruje. Większość moich zdjęć – chociaż nie została zrobiona przypadkowo – powstała w sposób bardzo spontaniczny. Ważne w nich jest to, co działo się w danym momencie
a nie to, co z etycznego punktu widzenia powinno się dziać. Ponadto ja nie chcę narzucać widzowi jakichkolwiek ocen. Za to o wiele bardziej interesuje mnie możliwość przekazania - za pośrednictwem kobiety - czegoś ponadczasowego i uniwersalnego. W moich zdjęciach występuje ona jako medium człowieczeństwa. Nie jest zatem ważne, jaka kobieta jest, ale przesłanie które wnosi ona do mojej fotografii. Przy pomocy zdjęć prowadzę bowiem dialog z odbiorcą – więc chcę z nim rozmawiać, a nie testować jego moralności. W komunikacji podstawowe znaczenie ma przecież wymiana myśli, zaś ewentualna ocena powinna pozostać sprawą indywidualną. Ponadto jeśli miałbym
z założenia coś napiętnować, to kojarzyłbym to natychmiast z polityką, a nie ze sztuką. Można zrobić film o tym, jak ludzie okładali się pod krzyżem i wyciągać z tego określone profity, ale to jest tylko „bieżączka”, o której za chwilę nikt nie będzie pamiętał. Zatem moralizowanie w sztuce kompletnie mnie nie interesuje.
2.4. Kobieta – w kilku słowach
Do cyklu wywiadów zaproszeni zostali artyści, którzy reprezentują różne obszary twórczości fotograficznej. Każde z nich postrzega i kreuje świat w sposób wybitnie autorski. Warty podkreślenia jest więc fakt, że w niektórych kwestiach pojawiają się wyraźne zbieżności artystycznych poglądów. Jest to może zbyt mało, aby mówić o fotograficznym dekalogu, ale wystarczająco dużo, aby postarać się o krótką refleksję.
W relacjach między artystą a kobietami niezwykle ważne okazuje się naturalne, wzajemne poznawanie i wspólne odkrywanie sekretów ciała i duszy. W ten sposób fotograf może osiągnąć emocjonalną dojrzałość, bez której nie jest możliwe zanurzenie się w kobiece wnętrze. Jest to nie tylko optymalna okazja do doskonalenia się w sztuce fotografowania, ale też nauka budowania więzi międzyludzkich, opartych na szacunku, zaufaniu i empatii.
Dla każdego z artystów kobieta jest podmiotem i osobowością, która z jednej strony zachowuje swą autonomię, ale z drugiej musi włożyć swój wkład w dzieło tworzenia. Ważne jest tutaj otwartość, zaufanie oraz wspólne poszukiwania. Nie jest najistotniejsze, kto kogo bardziej inspiruje, ani kto jest autorem pomysłów. Podczas zdjęć można przecież realizować założoną wcześniej koncepcję, albo zaufać intuicji i poddać się urokowi chwili. Ważne jest natomiast wzajemne motywowanie i oraz rozbudzanie entuzjazmu i pasji tworzenia. Fotograf i jego modelka muszą po prostu „nadawać na jednej fali”. Tylko w ten sposób mogą stworzyć naprawdę wyjątkowe zdjęcia.
Artysta i fotomodelka zafascynowani atmosferą wspólnego tworzenia oddają się jej bez reszty i wczuwają się bardzo mocno w ustalone role. W takim stanie ducha dwoje ludzi otwierają się tak bardzo, że są w stanie przełamać wiele barier, wyjaśnić wiele wątpliwości
i poruszyć najbardziej osobiste watki. Są to chwile emocjonalnej euforii i wyzwolenia. Jest zatem zrozumiałe, że w takich momentach obecność osób trzecich jest nie tylko przeszkodą, ale też oczywistym nietaktem.
Z przytoczonych opisów i wypowiedzi wynika, że człowiek jest często bardzo samotny, a wówczas kobieta jest najlepszym orędownikiem jego cierpienia i symbolem duchowej rozterki. Jednak ona sama także wymaga szacunku, zrozumienia i opieki. W ten sposób zamyka się pozytywny krąg przyczynowo skutkowy – im bardziej fotograf czuje się zaangażowany w obszarze kobiecego wnętrza, tym bardziej jest skłonny do autorefleksji i tym lepiej może zrozumieć zawiłości ludzkiego wnętrza. A wtedy już tylko mały krok dzieli go od stworzenia naprawdę głębokiego zdjęcia.
Styl wybitnie indywidualnych, autorskich wypowiedzi sprawia, że niektóre zdjęcia dla niewtajemniczonego odbiorcy prawie na pewno pozostaną niezrozumiałe. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że dla artystów ich własny świat i własny punkt widzenia jest zdecydowanie najważniejszy. Wykonywanie fotografii jest dla nich procesem głęboko osobistym – to wewnętrzny, mistyczny sakrament, a nie publiczna manifestacja.
Proces tworzenia nie daje się ująć w ramy typu ”tak należy”, lub „tak wypada”. Ważne jest poszukiwanie nowej drogi, otwartość i świeżość spojrzenia, a nie powielanie stereotypów. Zdjęcie jest często wynikiem intuicji, przypadku, pomyślnego zbiegu okoliczności
i atawistycznej „dzikości serca”. Ważne jest także, aby artysta w swej wypowiedzi był naprawdę zdeterminowany do maksymalnej szczerości oraz żeby miał odwagę zanurzyć się
w temat niezwykle głęboko.
Nagość na zdjęciu nie prowadzi wyłącznie do rozkoszy natury estetycznej. Często jest ona ważnym sygnałem, że fotograf wprowadza nas w przestrzeń bardzo osobistą. Każdy artysta otwiera intymne sacrum na swój własny sposób, ale zawsze poszukuje rozwiązań
w ludzkim wnętrzu – także w swoim. Dlatego fotografia intymna jest przede wszystkim wizerunkiem ludzkiej duszy i świadectwem jej duchowego bogactwa. Kobiece ciało – nawet najbardziej doskonałe – staje się wówczas tylko pretekstem do wyzwolenia migawki.
W opinii artystów idealna fotomodelka to także osobowość, temperament i naturalny wdzięk, a nie tylko ciało. Stąd sceptyczne podejście fotografów do kobiet, które na planie pracują tylko ciałem – nawet jeśli jest ono idealnie doskonałe. Każda kobieta pozująca do zdjęć może bowiem przekazać coś naprawdę interesującego pod warunkiem jednak, że jej wizerunek będzie harmonijnym połączeniem duszy i ciała. Dlatego właśnie zaawansowany wiek fotomodelki, czy ewentualne fizyczne mankamenty urody często nie są istotną przeszkodą. Dobre zdjęcie nie znaczy bowiem to samo, co zdjęcie ładne. Kobieta na interesującej fotografii wcale nie musi być olśniewająco piękna – może być nawet bardzo zwyczajna. Powinna natomiast wnosić do zdjęcia coś naprawdę niepowtarzalnego.
Okazuje się, że dla artysty obszar etyczno-moralny życia i sztuki ma specyficzny wymiar. W praktyce zazwyczaj cel uświęca środki – fotograf jest gotowy zaakceptować nawet negatywne cechy pozującej kobiety, byleby na zdjęciach uzyskać pożądany efekt. Nie jest to jednak dowód wiarołomstwa, próżności czy hipokryzji, ale akt poświęcenia się sztuce
i eksplorowania tego, co dotąd nieznane. Nie wyklucza to także duchowej integracji
z osobowością modelki i głębokiej empatii. Fotograf, który nie będzie zdecydowany przekraczać pewnych granic skazuje się na ciągłe lawirowanie w obszarze stereotypu.
W pokonywaniu ewentualnych oporów pomocne jest postrzeganie sztuki jako płaszczyzny służącej swobodnej wymianie myśli i opartej na ponadczasowych, uniwersalnych ideach. W tym układzie wszelkie próby moralizowania odbiorcy nie tylko wypaczają sens dialogu ale sprawiają też, że sztuka zaczyna być zwyczajną publicystyką.
Wielu artystów w poszukiwaniu fotograficznego autentyzmu dystansuje się od piękna i walorów estetycznych. Helmut Newton postąpił dokładnie odwrotnie – połączył na zdjęciu zmysłowe piękno, kontekst i refleksję. Kiedy rozglądamy się wokoło, to wszędzie dostrzegamy życie na tyle szare i nieciekawe, że nie potrzebujemy na to żadnego fotograficznego potwierdzenia. Natomiast dzięki H. Newtonowi – marzycielowi i artyście - jesteśmy gotowi uwierzyć, że piękna bajka także może się spełnić. Dlatego świat stworzony przez niego wcale nie musi być prawdą. Ważne jest natomiast, że w jego zdjęciach prawdziwa jest nadzieja.