MAGAZYN ESSENCE [INTERVIEW]

„MOJE ŚWIĘTO”
Beata Nessel-Łukasik (Magazyn Essence) z Jackiem Jędrzejczakiem
Październik/listopad 2009
BN: W większości Pana prac sfotografował Pan kobiety. Dlaczego?
JJ: Na to proste pytanie nie można prosto odpowiedzieć. W sytuacjach, które fotografuję, interesuje mnie przekazanie emocji, jakich doświadczam podczas rozmowy z drugim człowiekiem, a następnie w trakcie wykonywania zdjęć. Interesuje mnie także przekaz emocjonalny osoby, z którą pracuję. Wzajemne zrozumienie siebie i „współtworzenie” to cel, do którego dążę. Po wielu latach zorientowałem się, że to spektrum emocjonalne, jakie się wtedy wytwarza, jest znacznie bogatsze u kobiet. W związku z tym uznałem, że jeżeli wejdę w taki twórczy, partnerski dyskurs właśnie z kobietą, znajdę tę nić porozumienia, której szukam. Jestem pewien, że z mężczyzną nie osiągnąłbym tego w takim wymiarze. Dobrze się czuję w świecie kobiet, w ich wyobraźni czy fantazjach. Dzięki temu wiem, że z nimi mogę zrobić praktycznie wszystko. Jest to świat na tyle zbliżony do mojego, że tworząc z kobietami pewne uniwersum, często osiągam to, co zamierzam.
BN: Zazwyczaj wydobywa Pan to, przywołując temat kobiecego aktu, który często był utożsamiany z poszukiwaniem piękna idealnego ciała. Natomiast Pan chce dojść do czegoś innego. Co odkrył Pan, pracując nad albumem „Naga”?
JJ: Bezbronność człowieka wobec świata. Dostrzegłem ją m.in. w próbach okiełznania przez ludzi tak elementarnych sił, jak żywioły, które bardzo często nas zwyciężają. Codziennie się o tym na nowo przekonujemy. Dla pokazania rodzącej się w nas wówczas bezradności potrzebny mi był nagi człowiek. A dla mnie nagi człowiek to przede wszystkim kobieta. Ukazując jej ciało i wydobywając tym samym spektakularnie jego bezbronność, pomyślałem, że będzie bardziej wiarygodny. Dlatego posłużyłem się aktem. Moje żywioły są piękne, ale mogą być też bardzo groźne… Sztuka współczesna często boi się piękna i nagiego ciała, jest to niemodne, przez niektórych krytyków sztuki źle widziane. Ja się nie boję. Staram się, o ile to możliwe, nie uciekać od niego.
BN: Próbując poddać to wizualizacji, posługuje się Pan nie tylko nagim ciałem, ale też dynamiką formy, charakterystycznym zapisem według „rytmu migawki”. Wtedy zamiast statyki, jaka często kojarzy się z bezradnością, wprowadza Pan ruch. Co Pan osiąga przez ten kinetyzm?
JJ: Ruch jest bardzo ważny. Człowiek, który się boi, jest przerażony, bezradny, nie zawsze w sposób atawistyczny zamiera w bezruchu, atakuje lub ucieka jak najdalej. Bardzo często w histerycznym, emocjonalnym chaosie nie wiedząc, co robić, łączy te sprzeczne zachowania, wyłamuje się ze stereotypu, trochę ucieka, trochę atakuje, kompletnie dezintegrując swoje zachowania. Nazwałem to paradoksalnie ucieczką do przodu…W cyklu „Ucieczka do przodu” poprzez dynamikę pokazałem człowieka szamocącego się, nieradzącego sobie z samym sobą. Osiągnąłem to, wykorzystując tradycyjne zasady „analogowe”, tylko światło, migawkę i odpowiednią ogniskową. Chciałem pokazać dramatyzm tej sytuacji, osiągalny często jedynie za pomocą manipulacji komputerowych. Trwało to znacznie dłużej, ale sprawiło mi dużo satysfakcji. Ruch miał symbolizować ekspresyjne emocje, m.in. lęk, bezradność czy potrzebę ucieczki do… przodu, gdzie człowiek popełnia błędy, wpada w jakieś pułapki i chociaż się szarpie, nie może się z nich wydostać.
BN: W prezentowanym ostatnio cyklu „Ego” w BWA w Bydgoszczy, a potem w Galerii Gora w Montrealu zdynamizował Pan ten ruch przez wprowadzenie gry z przedmiotem – z lustrem?
JJ: To rozległy temat. Pracowałem nad nim od wielu lat. Była to jedna z pierwszych moich prac multimedialnych. Fotografie wspomagał zapis wideo, a oprócz tego dźwięk. Projekt EGO opowiada o samotności człowieka, o bardzo często subiektywnie odczuwanej iluzji bycia „razem z innymi”. Człowiek jest sam, a właściwie sam z własnym ego, które najczęściej bardzo kocha, czasami nie lubi, a zdarza się, że nienawidzi. Jest oczywiście wiele relacji pośrednich i właśnie one są dla każdego najistotniejsze. Wprowadzając do prac motyw lustra, chciałem zastanowić się razem z widzem nad problemem prawdy o sobie, a jednocześnie własnej samotności. Przecież tylko przeglądając się w lustrze, nie musimy niczego udawać.
BN: Ale w Pana cyklu nie jest on do końca prawdziwy, bo w wizualnym zapisie tej sceny powstał „spektakl”, gra pomiędzy osobami na zdjęciu a lustrem, czyż nie?
JJ: Zdziwię Panią, ale film, który był pokazywany na wystawie „Ego”, powstał – jak wiele moich prac – w sposób spontaniczny, a przez to w dużej mierze prawdziwy. Nie była to z góry zaplanowana inscenizacja. Na początku były długie rozmowy, wyjaśnienia, zrozumienie tematu… i nagle włączyłem kamerę. Może się wydawać, że osoba, która pojawia się w filmie, gra, ale nie jest to do końca prawdą… Tworzę swoje projekty przede wszystkim z przyjaciółmi i znajomymi. Staramy się współtworzyć, działamy często bardzo spontanicznie. Nastrój, atmosfera danego dnia mają olbrzymi wpływ na „gotowość tworzenia”. Często decydujemy, by wszystkiego nie pokazywać. Tak było w przypadku drugiej części wspomnianego już filmu, kiedy osoba tak wyobraziła sobie emocje, o których wcześniej rozmawialiśmy, że zaczęła je przeżywać w sposób niezwykle dramatyczny, sięgając wręcz granicy histerii. I tego właśnie nie odważyłem się w tym projekcie pokazać.
BN: Z takich przypadkowych elementów układa Pan coś, co przełoży się na wystawę lub album. Wtedy forma zarejestrowana spontanicznie ulega zdominowaniu przez poważną treść. Czy fotografia artystyczna jest w stanie to udźwignąć?
JJ: Pierwszymi odbiorcami moich prac są znajomi, do których mam zaufanie, bo wiem, że zareagują prawdziwie, tak, jak czują. Przy pokazie „Ego” reakcje najpierw były silne, sensualne, a dopiero po chwili nastąpiła głębsza refleksja. Sięgano do warstwy znaczeniowej, nie tylko estetyzującej, zadawano pytania. To zachęciło mnie do rozwijania tematu. Późniejszy odbiór mojego subiektywnego punktu widzenia w „EGO” był bardzo różny. Jedni mówili, że to strzał w dziesiątkę, inni mieli zastrzeżenia, nie było obojętności. Jednak tylko ci, którzy patrzyli pobieżnie, potraktowali to wyłącznie jako projekt związany z aktem, a nie z moją psychologiczną refleksją.
BN: Na ile zagłębianie się w to, co Pan określa swoim terminem „innerfotografia”, pozostaje aktualne w momencie, kiedy zmienia Pan temat, na przykład sięgając po martwą naturę? Czy wówczas nadal mamy do czynienia z tym samym rodzajem fotografii?
JJ: Tak, oczywiście. Miałem parę cykli martwej natury i muszę powiedzieć, że ta moja psychofotografia, czyli poznawanie życia człowieka, jego osobowości, reakcji w różnych sytuacjach, pozostała aktualna. Kiedyś odwiedziłem osobę, u której znalazłem stare książki w różnych językach. Zachwyciły mnie. Przyniosłem je do pracowni i parę dni wokół nich krążyłem. Zastanawiałem się, kto je dotykał i czytał. Wyobraźnia podpowiadała mi nieprawdopodobne losy tych książek, a jednocześnie ludzi. Wejście w interakcję z tym przedmiotem było dla mnie wielkim wyzwaniem, często trudniejszym niż bliski kontakt z człowiekiem, ale mój sposób fotografowania nie zmieniał się, często nawet pogłębiał. Czasami do zrobienia zdjęcia przygotowywałem się parę godzin. Szukając kontaktu emocjonalnego z tym przedmiotem, czekałem na moment „wzajemnego zrozumienia”. Często w następnych dniach „to coś” zaskakiwało, wpadałem w rodzaj amoku, co zmuszało mnie do zamknięcia się w pracowni, nawet na tydzień. Ten cudowny czas to jest właśnie Moje Święto!
BN: A jak osiąga to Pan, wychodząc w plener, np. podczas fotografowania murów getta?
JJ: Musi być jakaś historia, impuls. Tym razem było to spotkanie osoby, która powiedziała, że mur będzie zburzony. Ponieważ znałem wojenną historię wejścia do getta, moja wyobraźnia zaczęła pracować. Trochę się w tym magicznym miejscu posnułem i wpadłem na pomysł, aby pokazać, że coś odchodzi, a coś nadchodzi. Historia zaskoczyła. Gdybym nie miał z nią jakiegoś psychicznego związku, cykl by nie powstał. Jeśli nie czułbym żadnych emocji, niczego bym nie zrobił.
BN: Dzięki nim buduje Pan opowieść?
JJ: Oczywiście, to one decydują o opowiedzeniu jakiejś historii. Chociaż to, że ona powstaje, to często przypadek. Oddaję się mu. Nie tworzę na zamówienie.